sobota, 27 lutego 2010
Nuda
Podczas rozmowy z Jo doszłyśmy do wniosku, że znamy przyczynę niszowości poezji. Najzwyczajniej i po prostu - wszelkie wywiady z poetami, recenzje krytycznoliterackie, spotkania - bywają po prostu nudne. Wyczerpały się pewne formuły i trzeba szukać nowych. Podejrzewam jednakże, że nie ja będę odkrywcą owych nowych formuł przy moim tradycjonalizmie. I nie chodzi mi o szokowanie czy epatowanie złośliwością, chociaż tego typu rzeczy zawsze przyciągają. Żeby było mądrze i ciekawie. To jest wyzwanie. :/
Czytając Seamusa Heaneya V
Kolejowe dzieci
Kiedyśmy się wspięli na nasyp ponad torami,
Na poziomie oczu mieliśmy białe filiżanki
Słupów telegraficznych, pełne trzasków druty.
Jak zgrabne podkreślenia odręcznego pisma,
Ciągnęły się łukowato całymi milami na wschód
I na zachód za nami, obwisłe pod ciężarem jaskółek.
Mali, wiedzieliśmy, że nie wiemy nic,
Co warto wiedzieć. Myśleliśmy, że słowa
Podróżują po drutach w błyszczących torbach kropel,
Każda napchana ciasno ziarnem światła
Z nieba, połyskiem przewodów i nami samymi
Pomniejszonymi tak nieskończenie,
Że mogliśmy przepłynąć przez ucho igielne.
Z tomu "Station Island" (1984), przeł. Stanisław Barańczak
Kiedyśmy się wspięli na nasyp ponad torami,
Na poziomie oczu mieliśmy białe filiżanki
Słupów telegraficznych, pełne trzasków druty.
Jak zgrabne podkreślenia odręcznego pisma,
Ciągnęły się łukowato całymi milami na wschód
I na zachód za nami, obwisłe pod ciężarem jaskółek.
Mali, wiedzieliśmy, że nie wiemy nic,
Co warto wiedzieć. Myśleliśmy, że słowa
Podróżują po drutach w błyszczących torbach kropel,
Każda napchana ciasno ziarnem światła
Z nieba, połyskiem przewodów i nami samymi
Pomniejszonymi tak nieskończenie,
Że mogliśmy przepłynąć przez ucho igielne.
Z tomu "Station Island" (1984), przeł. Stanisław Barańczak
piątek, 26 lutego 2010
Kuba i ja w Notatniku Satyrycznym
W lutowym numerze Notatnika Satyrycznego pojawił się "Wiersz o zwykłych sprawach" w oryginale oraz w tłumaczeniu.
Można zerknąć nań tutaj:
Jak Jakub Sajkowski przełożył Teresę Radziewicz na rosyjski
Można zerknąć nań tutaj:
Jak Jakub Sajkowski przełożył Teresę Radziewicz na rosyjski
czwartek, 25 lutego 2010
Czytając Ryśka Będkowskiego
Ulubiony wiersz jednego z ulubionych autorów, czyli...
zawsze będziesz mnie kochać
Ryszard Będkowski
Śmierć ciała jest jego najpiękniejszą cechą.
Rafał G. M. Wojaczek
/ z listu do Teresy /
piszemy do siebie. dziwne to pisanie, bo ręce masz zajęte
milczeniem. pokój twój taki mały i cichy, że nawet
kołowanie gwiazd słychać. ostatnio, kiedy cię widziałam,
karmiłeś sobą ptaki. wszystko już zaszło rdzą, przeszło;
mgła, tynk i powietrze. tylko oczy, jak sód świecąc, biegną
po Czarnej Przemszy. nie Odrze. rozgałęzią się, rozpędzą
w ogień. zbledną.
trzeci miesiąc podnoszę spadające ptaki. pod dno
schodzę. przesuwam trawniki. wyświecam się. krwawię.
głód zmyślam. parzę ci herbatę. wszystko muszę za ciebie robić
- umarli są jak dzieci. pisałeś: Ty jesteś starsza o mnie. dzisiaj
ciągnie od księżyca. nie mam odwagi zdobyć się na coś więcej;
rowki w tynkach prowadzą na pasaże słońc - krążą
po promieniu czaszki,
o cztery szwy. za daleko.
zawsze będziesz mnie kochać
Ryszard Będkowski
Śmierć ciała jest jego najpiękniejszą cechą.
Rafał G. M. Wojaczek
/ z listu do Teresy /
piszemy do siebie. dziwne to pisanie, bo ręce masz zajęte
milczeniem. pokój twój taki mały i cichy, że nawet
kołowanie gwiazd słychać. ostatnio, kiedy cię widziałam,
karmiłeś sobą ptaki. wszystko już zaszło rdzą, przeszło;
mgła, tynk i powietrze. tylko oczy, jak sód świecąc, biegną
po Czarnej Przemszy. nie Odrze. rozgałęzią się, rozpędzą
w ogień. zbledną.
trzeci miesiąc podnoszę spadające ptaki. pod dno
schodzę. przesuwam trawniki. wyświecam się. krwawię.
głód zmyślam. parzę ci herbatę. wszystko muszę za ciebie robić
- umarli są jak dzieci. pisałeś: Ty jesteś starsza o mnie. dzisiaj
ciągnie od księżyca. nie mam odwagi zdobyć się na coś więcej;
rowki w tynkach prowadzą na pasaże słońc - krążą
po promieniu czaszki,
o cztery szwy. za daleko.
wtorek, 23 lutego 2010
Misz-masz lekturowy
Zrobiłam przegląd swoich ostatnich lektur i uśmiałam się okrutnie. Wiersze Seamusa Heaneya przeplatałam "Chłopcami z Placu Broni" Ferenca Molnara, "Bambinem" Ingi Iwasiów, tudzież "Szatanem z siódmej klasy" szacownego Makuszyńskiego (powtórzenie przed omawianiem lektur w klasach V). Poza tym od czasu do czasu otwierałam świeżutko otrzymany od Jacka Kaweckiego "Przewodnik dla nieprzygotowanych" (cudny tytuł) oraz "Ikonologię" autorstwa Cezare Ripa. Ponadto przyznaję się do przeczytania w piątek, w pociągu do Warszawy książki dla nastolatek "Tylko dla wybranych" Kate Brian; zrobiłam to dla dziewcząt z mojej grupy teatralnej - trzeba wiedzieć, co młodzież czyta. Dodatkowo podczytuję "Zatracenie się w Schulzu" Miklaszewskiego oraz napawam się "Chagallem", który został mi podarowany. Masakra.
A tyle jest książek, których nie miałam w ręku, ba, o których nawet nie wiem, że istnieją...
Czy ktoś nie ma sposobu na rozciągnięcie doby?
A tyle jest książek, których nie miałam w ręku, ba, o których nawet nie wiem, że istnieją...
Czy ktoś nie ma sposobu na rozciągnięcie doby?
Czytając Seamusa Heaneya IV
Łyk wody
Co rano przychodziła z wiadrami po wodę,
Jak stary, z pól niosący się w chwiejnych zakosach
Nietoperz: kaszel pompy, brzęk wiadra, powolne
Diminuendo plusku, kiedy woda rosła
Ku krawędzi - te znaki wieściły jej przyjście.
Pamiętam szary fartuch, odbitą miejscami
Białą emalię wiadra, pełnego przejrzyście
Po brzegi, drżenie głosu - skrzypiał tak jak ramię
Pompy. Nocami, słany przez pełnię znad dachu,
Wpadał jej w okno promień i kładł się na wodzie
Postawionej na stole. Z niej czerpię mój napój
Dziś, moje posłuszeństwo ówczesnej przestrodze
Wypisanej na kubku: Wspomnij co godzina
Dawcę Darów, wpółstartej z glazury naczynia.
Z tomu "Field Work", przeł. Stanisław Barańczak
Co rano przychodziła z wiadrami po wodę,
Jak stary, z pól niosący się w chwiejnych zakosach
Nietoperz: kaszel pompy, brzęk wiadra, powolne
Diminuendo plusku, kiedy woda rosła
Ku krawędzi - te znaki wieściły jej przyjście.
Pamiętam szary fartuch, odbitą miejscami
Białą emalię wiadra, pełnego przejrzyście
Po brzegi, drżenie głosu - skrzypiał tak jak ramię
Pompy. Nocami, słany przez pełnię znad dachu,
Wpadał jej w okno promień i kładł się na wodzie
Postawionej na stole. Z niej czerpię mój napój
Dziś, moje posłuszeństwo ówczesnej przestrodze
Wypisanej na kubku: Wspomnij co godzina
Dawcę Darów, wpółstartej z glazury naczynia.
Z tomu "Field Work", przeł. Stanisław Barańczak
czwartek, 18 lutego 2010
Stary, dobry Tuwim
Nie wiem skąd przyniosło mi ten wiersz, skąd ten motyw - czy to ta zima, czy jakiś dzień podszyty niżem? Śpiewał to Marek Grechuta, śpiewał Grzegorz Turnau, ale najszczególniejsze wykonanie kojarzy mi się z takim zaprzyjaźnionym zespołem, który w tutejszym domu kultury kiedyś pośpiewywał. Mam w uszach piękny alt Kasi śpiewającej "Senność gęsta jak śnieg i krążąca jak śnieg..." Panie i Panowie... oto...
Zadymka
Julian Tuwim
Józefowi Wittlinowi
Senność gęsta jak śnieg i krążąca jak śnieg
Zasypuje śnieżnemi płatkami sennemi
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
I te ślady bezładnych moich kroków po ziemi.
Jeśli chcę, mogę spać - jeśli chcę mogą wstać,
Siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia,
Albo iść w senność dnia - wtedy inny, nie ja,
Siedząc w oknie, zobaczy dalekiego przechodnia.
Czy to dobrze czy źle: tak usypiać we mgle?
Szeptać wieści pośnieżne, podzwonne, spóźnione?
Czy to dobrze czy źle: snuć się cieniem na tle
Kołującej śnieżycy i epoki przyćmionej?
Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł
W białej drzemce, puszystym, przyprószonym spacerze.
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
Składam wierszom powolnym w ofierze.
Zadymka
Julian Tuwim
Józefowi Wittlinowi
Senność gęsta jak śnieg i krążąca jak śnieg
Zasypuje śnieżnemi płatkami sennemi
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
I te ślady bezładnych moich kroków po ziemi.
Jeśli chcę, mogę spać - jeśli chcę mogą wstać,
Siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia,
Albo iść w senność dnia - wtedy inny, nie ja,
Siedząc w oknie, zobaczy dalekiego przechodnia.
Czy to dobrze czy źle: tak usypiać we mgle?
Szeptać wieści pośnieżne, podzwonne, spóźnione?
Czy to dobrze czy źle: snuć się cieniem na tle
Kołującej śnieżycy i epoki przyćmionej?
Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł
W białej drzemce, puszystym, przyprószonym spacerze.
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
Składam wierszom powolnym w ofierze.
wtorek, 16 lutego 2010
Bambino, Inga Iwasiów
Czytam "Bambino" Ingi Iwasiów i coraz bardziej wciąga mnie ta wojenno-powojenna historia. Historia - po pierwsze, ale i - po drugie - język zawiły, pokręcony nieco, najeżony szykiem przestawnym jak pułapkami, najeżony logiką autorki. Wciąga mnie też - po trzecie - zestaw bohaterów i już muszę, po prostu muszę się dowiedzieć, co się stanie z Ulą, Anną, Marią i Janem. Co ich łączy? „Mają z sobą coś wspólnego: nie mają tu, w mieście, rodzin. Uklepują swoje życie, stykając się naskórkami z ludźmi stąd, zawierają przymierza, składają przysięgi”. Tak opowiada o nich ta, która ich powołała do życia na kartkach książki.
poniedziałek, 15 lutego 2010
Czytając Seamusa Heaneya III
Ostrygi
Klekot muszel na naszych talerzach.
Język wzbierał mi w ustach jak ujście rzeki,
Podniebienie iskrzyło się gwiazdami:
Gdy próbowałem słonego smaku Plejad,
Orion zanurzał stopę w wodzie.
Żywe i poddane przemocy,
Leżały na posłaniu z lodu,
Każda w swej podwójnej skorupie: rozpękła
Cebulka kwiatu, rozwiązłe westchnienie morza,
Miliony ich, rozdarte, wyłuskane, ciśnięte bezładnie.
Jechaliśmy na to wybrzeże
Poprzez kwiaty i wapienne skały,
I oto siedzieliśmy, pijąc zdrowie przyjaciół,
Tworząc niczym niezmącone wspomnienie
W chłodzie strzechy i porcelany.
Przez Alpy, na południe, Rzymianie transportowali
Do Rzymu swoje ostrygi, otulone w siano i śnieg:
Widziałem jak wilgotne koszule wysypują z siebie
Ten nadmiar, ten ostry jak brzeg liścia, jak morska sól
Przesyt przywileju.
I czułem gniew, że moja ufność nie potrafi przyjąć
Jasnego światła, jak poezja albo wolność,
Niosącego się ku nam od morza. Jadłem ten dzień
Z całym rozmysłem, aby jego posmak
Mógł mnie ożywić całego w czasownik, czysty czasownik.
Z tomu "Field Work" (1979), przeł. Stanisław Barańczak
Klekot muszel na naszych talerzach.
Język wzbierał mi w ustach jak ujście rzeki,
Podniebienie iskrzyło się gwiazdami:
Gdy próbowałem słonego smaku Plejad,
Orion zanurzał stopę w wodzie.
Żywe i poddane przemocy,
Leżały na posłaniu z lodu,
Każda w swej podwójnej skorupie: rozpękła
Cebulka kwiatu, rozwiązłe westchnienie morza,
Miliony ich, rozdarte, wyłuskane, ciśnięte bezładnie.
Jechaliśmy na to wybrzeże
Poprzez kwiaty i wapienne skały,
I oto siedzieliśmy, pijąc zdrowie przyjaciół,
Tworząc niczym niezmącone wspomnienie
W chłodzie strzechy i porcelany.
Przez Alpy, na południe, Rzymianie transportowali
Do Rzymu swoje ostrygi, otulone w siano i śnieg:
Widziałem jak wilgotne koszule wysypują z siebie
Ten nadmiar, ten ostry jak brzeg liścia, jak morska sól
Przesyt przywileju.
I czułem gniew, że moja ufność nie potrafi przyjąć
Jasnego światła, jak poezja albo wolność,
Niosącego się ku nam od morza. Jadłem ten dzień
Z całym rozmysłem, aby jego posmak
Mógł mnie ożywić całego w czasownik, czysty czasownik.
Z tomu "Field Work" (1979), przeł. Stanisław Barańczak
sobota, 13 lutego 2010
Pierwszy przetłumaczony :)
Про обычные дела
Тэрэса Радзевич
Писать про это, как в списке ежедневном:
принести хлеб, масло, немножечко смерти
и в календаре оставить записку: не забудь
выбросить мусор, простирать белье, умереть.
Но ведь уходим с одной только целью:
чтобы вернуться. И если не возврощаться даже,
все таки встретиться.
Стало быть, писать про дело обычное,
убедиться: другой дом, улица, город,
прокладывая частичку небес над головою.
Потом как обычно, как невыносимо
болит тишина, плохо скроенный материал.
Чего-то не хватает с левой стороны.
Przeł. Jakub Sajkowski
Wiersz o zwykłych sprawach
Teresa Radziewicz
Pisać o niej jak o codziennych zakupach:
przynieść chleb, masło, trochę śmierci
i w kalendarzu dla pamięci zaznaczyć:
wyrzucić śmieci, zrobić pranie, umrzeć.
A przecież jest tylko odchodzeniem w jednym celu:
żeby wrócić, a nawet jeżeli nie wracać,
to żeby się jednak spotkać.
Więc pisać o niej jak o zwykłej sprawie,
przekonać się: inny dom, ulica, miasto,
nad głową przetarty nowy nieba kawałek.
Potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
boli jak źle skrojony materiał
z brakiem po lewej stronie.
Тэрэса Радзевич
Писать про это, как в списке ежедневном:
принести хлеб, масло, немножечко смерти
и в календаре оставить записку: не забудь
выбросить мусор, простирать белье, умереть.
Но ведь уходим с одной только целью:
чтобы вернуться. И если не возврощаться даже,
все таки встретиться.
Стало быть, писать про дело обычное,
убедиться: другой дом, улица, город,
прокладывая частичку небес над головою.
Потом как обычно, как невыносимо
болит тишина, плохо скроенный материал.
Чего-то не хватает с левой стороны.
Przeł. Jakub Sajkowski
Wiersz o zwykłych sprawach
Teresa Radziewicz
Pisać o niej jak o codziennych zakupach:
przynieść chleb, masło, trochę śmierci
i w kalendarzu dla pamięci zaznaczyć:
wyrzucić śmieci, zrobić pranie, umrzeć.
A przecież jest tylko odchodzeniem w jednym celu:
żeby wrócić, a nawet jeżeli nie wracać,
to żeby się jednak spotkać.
Więc pisać o niej jak o zwykłej sprawie,
przekonać się: inny dom, ulica, miasto,
nad głową przetarty nowy nieba kawałek.
Potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
boli jak źle skrojony materiał
z brakiem po lewej stronie.
środa, 10 lutego 2010
Czytając Seamusa Heaneya II
Słoneczny blask
Była zalana słońcem pustka.
Na podwórku pompa
grzała swój żelazny hełm,
woda lała się miodem
do wiszącego wiadra,
a słońce stało,
jak blacha, która stygnie
oparta o ścianę
długiego popołudnia.
W kuchni jej dłonie
przebiegały stolnicę,
czerwieniący się piec
naznaczał ją żarem
w miejscu, gdzie stała
w oprószonym mąką fartuchu
obok okna.
Teraz zamiata stolnicę
miotełką gęsiego skrzydła,
później siada, biodrzasta,
ma białe paznokcie,
i zmarniałe golenie:
oto jest znów przestrzeń,
chleb rośnie w rytm
tykania dwóch zegarów.
Oto jest miłość,
jak blaszana szufelka,
zanurzona zupełnie
w misce otrębów.
Z tomu "North" (1975), tłum. Paweł Marcinkiewicz
Była zalana słońcem pustka.
Na podwórku pompa
grzała swój żelazny hełm,
woda lała się miodem
do wiszącego wiadra,
a słońce stało,
jak blacha, która stygnie
oparta o ścianę
długiego popołudnia.
W kuchni jej dłonie
przebiegały stolnicę,
czerwieniący się piec
naznaczał ją żarem
w miejscu, gdzie stała
w oprószonym mąką fartuchu
obok okna.
Teraz zamiata stolnicę
miotełką gęsiego skrzydła,
później siada, biodrzasta,
ma białe paznokcie,
i zmarniałe golenie:
oto jest znów przestrzeń,
chleb rośnie w rytm
tykania dwóch zegarów.
Oto jest miłość,
jak blaszana szufelka,
zanurzona zupełnie
w misce otrębów.
Z tomu "North" (1975), tłum. Paweł Marcinkiewicz
wtorek, 9 lutego 2010
Czytając Seamusa Heaneya I
Ferie
Siedziałem w izbie chorych całe popołudnie,
Licząc kolejne dzwonki na zakończenie lekcji.
O drugiej samochód sąsiadów zabrał mnie do domu.
Ojca spotkałem na ganku; płakał -
Do tej pory pogrzeby znosił bez problemów -
A Duży Jim Evans mówił właśnie, że to ciężki cios.
Niemowlę gaworzyło, śmiało się, kołysało
Wózkiem, kiedy wchodziłem, zażenowany tym,
Że starcy wstają z krzeseł, aby uścisnąć mi rękę
I złożyć "wyrazy współczucia z powodu tych przejść".
Szepty powiadamiały nieznajomych: jestem najstarszy
Z rodzeństwa, w internacie; matka tymczasem trzymała
Moją dłoń w swojej, zanosząc się gniewnym kaszlem
Szlochu bez jednej łzy. O dziesiątej karetka przywiozła
Zwłoki, całe w szpitalnych tamponach i bandażach.
Nazajutrz rano wszedłem do jego sypialni na piętrze.
Przebiśniegi i świece łagodziły ostrość rzeczy; to było
Nasze pierwsze spotkanie od sześciu tygodni. Bledszy
Teraz, z czerwonym makiem śladu na lewej skroni,
Leżał, jak w łóżku dziecinnym, w tej skrzynce długości czterech
Stóp. Żadnych jaskrawych obrażeń, zderzak zmiótł go jednym stuknięciem.
Skrzynka długości czterech stóp, po stopie na każdy rok.
Z tomu "Death of a Naturalist" (1966), przełożył Stanisław Barańczak.
Siedziałem w izbie chorych całe popołudnie,
Licząc kolejne dzwonki na zakończenie lekcji.
O drugiej samochód sąsiadów zabrał mnie do domu.
Ojca spotkałem na ganku; płakał -
Do tej pory pogrzeby znosił bez problemów -
A Duży Jim Evans mówił właśnie, że to ciężki cios.
Niemowlę gaworzyło, śmiało się, kołysało
Wózkiem, kiedy wchodziłem, zażenowany tym,
Że starcy wstają z krzeseł, aby uścisnąć mi rękę
I złożyć "wyrazy współczucia z powodu tych przejść".
Szepty powiadamiały nieznajomych: jestem najstarszy
Z rodzeństwa, w internacie; matka tymczasem trzymała
Moją dłoń w swojej, zanosząc się gniewnym kaszlem
Szlochu bez jednej łzy. O dziesiątej karetka przywiozła
Zwłoki, całe w szpitalnych tamponach i bandażach.
Nazajutrz rano wszedłem do jego sypialni na piętrze.
Przebiśniegi i świece łagodziły ostrość rzeczy; to było
Nasze pierwsze spotkanie od sześciu tygodni. Bledszy
Teraz, z czerwonym makiem śladu na lewej skroni,
Leżał, jak w łóżku dziecinnym, w tej skrzynce długości czterech
Stóp. Żadnych jaskrawych obrażeń, zderzak zmiótł go jednym stuknięciem.
Skrzynka długości czterech stóp, po stopie na każdy rok.
Z tomu "Death of a Naturalist" (1966), przełożył Stanisław Barańczak.
poniedziałek, 1 lutego 2010
"Lewa strona" w Łodzi
ZAPRASZAM
NA SPOTKANIE W ŁODZI
Z "LEWĄ STRONĄ",
TUDZIEŻ JEJ AUTORKĄ,
dn. 5 lutego 2010 r., godz. 19.00,
Śródmiejskie Forum Kultury (Roosevelta 17).
Więcej informacji:
TUTAJ
NA SPOTKANIE W ŁODZI
Z "LEWĄ STRONĄ",
TUDZIEŻ JEJ AUTORKĄ,
dn. 5 lutego 2010 r., godz. 19.00,
Śródmiejskie Forum Kultury (Roosevelta 17).
Więcej informacji:
TUTAJ
Subskrybuj:
Posty (Atom)