sobota, 8 maja 2010

Miasteczko - cz. I

Miasteczko było tak małe, że jeździła tu tylko jedna taksówka. Piotr wysiadł z autobusu i natychmiast poczuł, jak paski plecaka wpijają się w ramiona. Czego tam napakowałem? - przemknęło przez myśl, choć doskonale wiedział, co ciągnie bagaż ku ziemi. Głównie książki, bo nie liczył tych paru szmatek, a laptop przywiózł w oddzielnej torbie. Po wyjściu z autobusu skierować się w prawo, minąć dwa kościoły, po prawej i lewej, nieco w dole ma być widoczny park z pałacykiem w głębi – powtarzał plan. Wcześniej, po prawej, jedyny przyzwoity (ponoć) hotel. Ceny horrendalne. Ale póki co, nie miał wyjścia, musiał zamówić pierwsze noclegi zanim nie znajdzie tańszego kąta. Nie potrzebował wiele – miejsce do spania, miejsce do pracy. Łazienka. Jeżeli chodzi o posiłki, liczył na stołówkę szkolną. Przynajmniej w sprawie obiadów.
Szedł ukosem przez niewielki rynek, przeciął ulicę niezbyt zgodnie z zasadami ruchu. Hotel wyglądał całkiem porządnie, nawet jakieś iglaki w donicach stały obok wejścia. Nachylił się. Cis, Taxus baccata 'Elegantissima', dobry wybór odmiany, przynajmniej nie boi się polskiej zimy. Co jeszcze? Dwa żywotniki, piękne Thuja orientalis 'Aurea Nana', sosna karłowa, Pinus pumila, no no, ktoś tu zna się na ogrodnictwie i specjalnie wybrał wolno rosnące odmiany. Niebieska lobelia, żółte werbeny i biała skalnica ładnie odbijały się od zielonego tła. Może nie będzie tak źle, uśmiechnął się i popchnął drzwi. Dzień dobry, mam zamówiony pokój. Nazwisko, dowód, klucze. Pierwsze piętro, jasne wnętrze. Prysznic. Zbiegł na dół. Teraz reszta spraw. Dawną siedzibę Mięsickich zobaczył już po kilku krokach.
Łaaaaaadnieeeee, myślał przeciągając samogłoski, po prostu łaaadnie. Pałac zanurzony w zieleni, soczystej o tej porze roku, wyglądał jak wycięty z XIX-wiecznej ryciny. Jeszcze chwila i usłyszy turkot kół, obok przejedzie dorożka, roześmiane damy w białych sukniach i z piórami przy kapeluszach. Zaśmiał się, bo zamiast dorożki przemknął tuż za nim wielki tir. No tak, szosa przelotowa. Za bramą boisko i grające w kosza dzieciaki. Gimnazjum? Liceum? Nie pamiętał, jaka szkoła tu się mieści. Chętnie przespacerowałby się po parku, ale najpierw, najpierw sprawy zawodowe. Woźna w niebieskim fartuchu uśmiechnęła się, kiedy powiedział dzień dobry i wskazała drogę do dyrektorskiego gabinetu. Pani dyrektor. Krótki uścisk dłoni i propozycja kawy. Nie odmówił, chociaż domyślał się, że dostanie zalewaną wrzątkiem lurę. Pani Aniu, dwie kawy! Tak, proszę pana, dzwoniono już z uniwersytetu, wiemy o pańskim przyjeździe. Oczywiście, udostępnimy bibliotekę, oczywiście, pomożemy w czym tylko będzie można, mamy tu niewielkie muzeum, a przede wszystkim trochę listów. To chyba najbardziej pana interesuje, prawda?
Kawa była niespodziewanie dobra, żadnych fusów, żadnych rozpuszczalnych świństw, aromatyczna i z ekspresu, miód i niebo w gębie. Zaskoczony stwierdził, że odczuwa coś w rodzaju zadowolenia. Miejsce było interesujące, dyrektorka okazała się całkiem kompetentną osobą i szybko ustalili zasady współpracy. A raczej jego pracy na terenie jej szkoły. Energiczna pięćdziesięciolatka (tak na oko) sprawnie przeszła do podpisania odpowiednich dokumentów, równie sprawnie poznała go z bibliotekarką. Proszę, to pani Jagoda, proszę we wszystkich sprawach polegać na jej wiedzy, przekazuję pana w dobre ręce. Nauczycielka wyglądała jak uosobienie wszystkich bibliotekarek świata. Niewysoka, siwa, włosy upięte w kok, okulary na nosie. Ha! Uśmiechnął się w duchu i wyobraził zakurzone półki i stary katalog, gdzie nic nie można znaleźć, bo tylko pani Jagoda zna klucz. Później, kiedy wrócił do hotelu, myjąc zęby śmiał się do odbicia w lustrze. Zakurzone półki! Stary katalog! Dobrze, że nie zrobił z siebie idioty mówiąc o tym głośno. Biblioteka była jednym wielkim cackiem. Meble (później dowiedział się, że pamiętały ostatnich właścicieli), książki, archiwum, laptop na biurku pani Jagody (ku jeszcze większemu zaskoczeniu okazało się, że babcia całkiem nieźle potrafi się tym sprzętem posługiwać), komputery ustawione na stylizowanych stolikach, to wszystko nieco go zaskoczyło. Nieco. Zachichotał. I dobrze! Może oduczy się wyciągania pochopnych wniosków! Przed pójściem do łóżka sprawdził pocztę, przejrzał jakieś wiadomości, zdążył jeszcze pomyśleć, że musi poszukać tańszego noclegu, inaczej stypendium wystarczy nie do końca roku, ale do końca miesiąca. Póki ciepło, mogę spać w parku, mruknął i pozwolił zagarnąć się snom.

3 komentarze:

  1. mam nadzieję, że była tam przynajmniej rdza na kranie. Albo odrobina kurzu pod szafą, choćby jeden maleńki smętny kotek :]

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szafach.
    Tam sprzątaczka zagląda od czasu do czasu tylko.
    I niedokładnie myje podłogę pod półkami na czasopisma, bo musiałaby daleko sięgać. Widać na deskach, że zmatowiałe. :D

    OdpowiedzUsuń