sobota, 15 stycznia 2011

Nasza klasa, Tadeusz Słobodzianek

Wreszcie przeczytałam "Naszą klasę" Tadeusza Słobodzianka, dramat, który otrzymał w 2010 roku Nagrodę Literacką Nike. Przeczytałam i, powiem szczerze, mam w głowie swego rodzaju mętlik polekturowy. Chyba dobrze, że zaistniał, bo przecież najgorzej, kiedy książka przemknie bez reakcji, bez zastanowienia. Tu jest inaczej, po skończonej lekturze mam ochotę na porozmawianie z kimś, na wymianę opinii. Podobnie bywa czasem, kiedy obejrzę poruszający film czy spektakl. Lubię wtedy usiąść i przedyskutować to, co widziałam. Jeżeli chodzi o "Naszą klasę", ta dyskusja odbywała się w mojej głowie.

Najpierw klika zdań ogólnych. Akcja dramatu rozpoczyna się ok. 1935 roku. Historia opowiada losy dziesięciorga uczniów tej samej szkoły w niewielkiej miejscowości na wschodzie Polski, uczniów, z których kilkoro jest Polakami, a kilkoro - Żydami. Dzieci, które razem bawią się i razem uczą, a które dzieli jedynie religia, kiedy dorastają w trudnej rzeczywistości wojny, stają się oprawcami i ofiarami. Autor dramatu oparł akcję na wydarzeniach, które w czasie II wojny światowej miały miejsce w Jedwabnem, miasteczku w okolicach Łomży. 10 lipca 1941 r. Polacy dopuścili się tam okrutnego mordu na Żydach, swoich znajomych i sąsiadach.

Na temat "pogromu w Jedwabnem" pisano już i artykuły, i książki. Słobodzianek decyduje się na utwór sceniczny. Nagle znajdujemy się w przedwojennej klasie, gdzie dzieci zaczynają opowiadać swoje historie. Opowiadają je w czasie przeszłym. Wywołuje to dziwne uczucie, nazwałam je "uczuciem potrójności". Czytelnik jest z uczniami w szkole, jednocześnie obserwuje ich życie, a dodatkowo jakby słuchał kogoś, kto jest już po drugiej stronie. W spisie osób biorących udział w sztuce, podane są daty urodzin i... śmierci. Historię opowiadają niejako "zza grobu" jej uczestnicy. Wyobraziłam sobie przeniesienie tego na scenę i zrozumiałam, że ten dramat potrzebuje genialnego reżysera, a wówczas może stać się przeżyciem wyjątkowym. W pierwszej chwili sądziłam, że pomysły w książce są zbyt efekciarskie. Szczególne wrażenie robią stare, różnorodne, naiwne dziecięce wyliczanki,wierszyki, piosenki, które zmieniają się w dramatyczne zapowiedzi zdarzeń i komentarze tego, co się dzieje. Po lekturze całości przestałam posądzać autora o efekciarstwo. Żeby ta historia przemówiła, musi trafić prosto w serce. Ponieważ tak naprawdę to książka o człowieczeństwie, jej mottem mogłoby być słynne "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" Wisławy Szymborskiej. Nie da się przejść przez lekturę bez pytania o siebie w takiej sytuacji, w tamtych czasach. Nie da się nie pytać, dlaczego zdarzyło się tak, a nie inaczej. Słobodzianek stara się pokazać słabość człowieka. Nie próbuje oceniać, oskarżać. Powiedziałabym - tłumaczy, chociaż nie znaczy to, że broni kogokolwiek.

"Nasza klasa" jest trudną opowieścią. Trudną ze względu na konieczność pogodzenia się z tamtą rzeczywistością. Dlaczego dramaturg zdecydował się wykorzystać tę historię? Jaki cel przyświecał autorowi? Co chciał powiedzieć tym, którzy będą czytać czy oglądać przeniesiony na scenę utwór? Tak, chciałabym te pytania zadać pisarzowi. Nie tylko dlatego, żeby się czegoś dowiedzieć, ale żeby skonfrontować swoje wrażenia z rzeczywistością.

Nasza klasa, Tadeusz Słobodzianek, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009

4 komentarze:

  1. Na wszystkie te pytania Słobodzianek odpowiedział. Po wręczeniu Najka, pojawiło się naprawdę sporo wywiadów z autorem. Część z nich przeczytałem, ale ciężko mi będzie teraz znaleźć te odpowiednie, z których dałoby się ułożyć odpowiedzi. Ale z tego co pamiętam bezpośrednią inspiracją było zdjęcie, które wpadło Słobodziankowi do rąk. Przedstawiało ono dzieci z jednej klasy w Jedwabnem, na którym autor poznał jednego, który zapędzał do stodoły, ale też innego, który miał spłonąć. Narodziła się więc refleksja: dlaczego? I później ponoć zaczęło go to dręczyć. Przeczytał trochę książek na ten temat, obejrzał kilka filmów (jakie? w książce na stronie 98). Napisał w końcu sztukę... Mam nadzieję, że dobrze to odtwozryłem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A celem jaki mu przyświęcał przy pisaniu był zapewne ten "mętlik polekturowy" u czytelnika/widza, o którym Pani wspomina. No bo fakt, dramat skłania do refleksji. Przyznam, że książka zrobiła duże wrażenie, na każdym, komu ją pożyczyłem (dopiero w czwartek mi ją oddano, a tak była w obiegu). Każdego zmusiła do refleksji...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja myślałam, że tylko ja na te pytania wpadłam. ;)
    Nie pomyślałam, że przecież o tym wszystkim Słobodzianek po nagrodzie musiał mówić, jakoś nie wpadł mi w ręce żadna rozmowa z nim.
    Dzięki za genezę "Naszej klasy". :)

    OdpowiedzUsuń