niedziela, 26 maja 2013

Ziemia Święta - dzień V, część druga

Wszyscy są w autokarze? Są! To jedziemy do Qumran. Najpierw trochę widoków. Pustynia zbliża się jak nic. Widać nasadzenia młodych palm, wszystko podlewane - pewnie to rodzaj walki z pustynią.



















I coraz bliżej Qumran.









Qumran. Miejsce wyjątkowe. Ogólne informacje da nam nasza dobra znajoma pani W., TUTAJ. Najistotniejsze jest, że te tereny zamieszkiwała sekta esseńczyków, którzy badali Pismo Święte. I to tutaj odnaleziono, ukryte w grotach, rękopisy z przełomu naszej ery. Zwoje, spisane w trzech językach: hebrajskim, aramejskim i greckim, okazały się przełomem w badaniach biblistów. Dowiodły, że znane nam późniejsze kopie Biblii nie różnią się od starożytnych manuskryptów! 
 
Choć większość starożytnej literatury znamy właśnie dzięki ich średniowiecznym kopiom, to nikt nie wątpi w oryginalność tekstów np. Tacyta, wielu natomiast nie dowierza rzetelności kopii biblijnych. Do czasu odkrycia w Qumran najstarsza kopia Starego Testamentu pochodziła z XI w. (tzw. Kodeks Leningradzki Aarona ben Mosze ben Aszera z Tyberiady). Trudno natrafić na wcześniejsze odpisy, ponieważ Żydzi podchodzili do Pism z takim nabożeństwem, że zniszczonym zwojom urządzali coś w rodzaju pogrzebu, składając z namaszczeniem w ziemi, podobnie jak ludzkie ciało. Sceptycy uważali za niemożliwe dochowanie wierności oryginałom przez ponad tysiącletnią historię kopiowania, stąd Biblia nie powinna być według nich traktowana jako wiarygodna. Tymczasem okazało się, że nie ma wielkich odstępstw między kopiami. 
 
Szczególne znaczenie zaś miało odkrycie księgi Izajasza, qumrański zwój Izajasza jest datowany na koniec III w. p.n.e. Ze względu na profetyckie zapisy dotyczące Chrystusa podejrzewano nawet, że to chrześcijanie "spreparowali" ową księgę. Tymczasem Qumran ukazało prawdę.
 
Najpierw w klimatyzowanej sali (ufff) projekcja filmu, a potem wyjście na teren odkryć. Upał nieziemski, zwielokrotniony przez te hektary nagrzanego piachu.















Zwoje były ukrywane w tego typu naczyniach.

















Na zdjęciu widoczna jaskinia, w której odnaleziono zwoje, a niżej - zbliżenie.



























Oraz ja na tle - musiało być okrutnie gorąco, skoro owijam łepetynkę. :)
















Po Qumran czas na... kąpiel! W Morzu Martwym. Jak to mówi nasz przewodnik... W Morzu Martwym można spotkać pięć rodzajów istot żywych: cztery bakterii oraz... człowieka. Człowieki! Do wody! Ale najpierw przeszkolenie - należy uważać w wodzie, bo ta ilość soli w oku, to konieczność natychmiastowego wyjścia z wody pod prysznic (przekonałam się, unikajcie wody z Morza Martwego w oku!), poza tym - nie pije się tej wody, nie łyka, bo żołądkowe sensacje po niej są ponoć (na szczęście się nie przekonałam) nie do pozazdroszczenia. Najpierw widok ogólny plaży.













Przebieramy się - są prysznice, toalety, przebieralnie, tyle że są też kolejki, ale nie jakieś szokujące. Wskakujemy w stroje - i do wody. Najpierw sondowanie co i jak, dno jest obrzydliwie gliniaste i na dodatek nierówne, trzeba uważać, a potem utrzymywanie się na wodzie - czuję się jak korek, nie da się zatonąć. A jeszcze później piling błotem z morza martwego. Wyglądamy cudownie, chętnie bym wkleiła kilka wspólnych fotek, ale że może nie wszyscy mają ochotę być oglądani w wersji "na czarno", to poświęcam się i wycinam z ogólnego zdjęcia siebie. Ponoć każdy masaż błotem to 15 lat mniej... musimy uważać w ilości zabiegów, bo... nie mamy pampersów ze sobą. ;)


















 
Po ogarnięciu się wędrujemy do autokaru, ledwie żywi. Robię zdjęcie wskaźnikowi temperatury. Niektórzy mówią, że widzieli nieco wcześniej 50 stopni...














 
Droga do Betlejem, umęczeni trochę przysypiamy, nieświadomi, że przed nami niespodzianka - przewodnik z kierowcą zbaczają nieco z trasy i podjeżdżamy na pustynię. Z daleka miejsce zdaje się bezludne, ale jak tylko pojawia się autokar, to widzimy pędzących chłopców, a za nimi ich ojców - jeden ma garść chust i szali, drugi sznury korali, trzeci biegnie z osiołkiem (przejażdżka łan dolar!). Turyści - czujemy się jak zwierzęta, na które przeprowadza się łowy - a nuż ktoś się skusi. Chłopcy proszą o cukierki. Czuję się rozdwojona - z jednej strony jest mi żal tych ludzi, tych dzieciaków, którzy uczą się żebrania właściwie, a z drugiej - czuję irytację. Po krótkim zamieszaniu "napastnicy" się nieco uspokajają, można popatrzeć na pustynię, odetchnąć gorącym powietrzem. Doświadczyć pustyni.
 


 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Właśnie - to kolejne niezwykłe doświadczenie, tak inna jest ta przestrzeń od czegokolwiek, co widziałam w życiu. Zrywa się wiatr, po chwili ucisza, potem znów zaczyna wiać - pustynia nie jest płaska, przypomina usypane stożki piasku, jakby olbrzym bawił się w ogromnej piaskownicy. Pomiędzy droga - dokąd prowadzi?
 




 












 
Na obrzeżach coś w rodzaju mini-osiedli, skleconych z resztek blachy, drewna, płacht, czegokolwiek. Przed widzimy kobietę gotującą coś nad ogniskiem między kamieniami, dookoła dziewczynki. No tak - mężczyźni wyruszyli na polowanie (na turystów, nie na zwierzynę), kobiety zostały w domu. To potomkowie Beduinów, ci, którzy zostali na tych terenach.




























Niedaleko, kilka kilometrów dalej, zaczyna się miasto.















Po drodze jeszcze jedna niespodzianka. Co robi tu panna młoda? Czy to jakiś zwyczaj, czy sesja zdjęciowa po prostu? Trudno powiedzieć.















 
Jeszcze trochę i znów jesteśmy w Betlejem. Ten sam hotel, nowy pokój, całkiem przyzwoity - klimatyzacja cicho działa! Więc zdjęcia z okna...
















...oraz sesja fotograficzna we wnętrzach...
















Wreszcie kąpiel, kolacja, integracyjne wieczorne spotkania, a przed snem - Betlejem nocą. Dobranoc!



2 komentarze: