środa, 17 lipca 2013

Czas na Irlandię: Athlone

Z przedmieść Athlone do centrum jedziemy komunikacją miejską, miły pan kierowca sprzedaje bilety, a kiedy wychodzimy, woła za nami: see you, girls! Very nice - że tak rzeknę. ;)))

Athlone, miasto w centrum wyspy, irlandzka nazwa: Baile Átha Luain. Ciocia Wikipedia twierdzi, że to największe miasto w głębi lądu, a przecież bardziej wygląda na małe senne miasteczko. Fakt, że się rozrasta na boki w małe osiedla.

Najpierw odwiedzamy stary cmentarz, a właściwie pozostałości cmentarza i klasztoru. Dzień jest znowu pełen słońca, to wprost nieprawdopodobne.
































Nagle słyszymy huk, a nad głowami pojawia się helikopter... nie, nie, to nie po nas, przelatuje tylko tak nisko...


























Ruszamy spacerem po Athlone.






























Schodzimy nadbrzeżną uliczką do Shannon.


 Ogródki przydomowe zadbane, kwitnące, trawa wystrzyżona. Uroczo.

 I oto piękna panorama Athlone od strony rzeki.

W zbliżeniu - kościół pod wezwaniem Piotra i Pawła oraz zamek, prawdziwa twierdza, później przyjrzymy się im całkiem z bliska.

























Nad rzeką mnóstwo ptactwa, ktoś karmi kaczki, zamieszanie ogromne.





























Brzegiem rzeki wracamy do miasta. Chętnie bym przysiadła na pokładzie tej żaglówki i wypiła kawę...



































Ponieważ z takiej kawy nici, zaglądam pod most...


























Jeszcze raz fotografuję zamek...
























A kiedy już jesteśmy na moście, sprawdzam, co jest po drugiej stronie.

























Z mostu dwa kroki do kościoła, wchodzimy do środka, anioły trzymają muszle z wodą święconą, w głębi ołtarz główny, a z boku - św. Tereska od Dzieciątka Jezus.






































W bocznych uliczkach odkrywam jeszcze jeden kościół. Robię też zdjęcie palmie rosnącej obok - bawi mnie, że w Irlandii w ogródkach rosną palmy i juki i miewają się całkiem dobrze.






























Teraz obok Athlone Castle, uliczkami kierujemy się... do najstarszego w Irlandii pubu. Przepraszam: baru - takiej nazwy używają Irlandczycy.































W środku półmrok i różne rodzaje piwa, decyduję się na Murphys, ciemne, gorzkawe, pyszne. Zanurzam usta w pianie i towarzystwo wybucha śmiechem z powodu piwnych wąsów. A w barze na podłodze trociny, pełen alkoholowy asortyment za barem. Siedzimy, gadamy, sączymy to piwko aż przychodzi czas na autobus i powrót do domku. Jeszcze tylko toaleta - umieram ze śmiechu na widok drzwi do damskiej. :))))










3 komentarze:

  1. Dzisiaj barman potraktował nas jak swoich :) czyli jest pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystarczy przyjść trzy raz i już Cię biorą za swego. ;D

      Usuń
    2. wcześniej spotkaliśmy się w sklepie :P

      Usuń