Więc
nic nie jest święte, każdą rzecz można wykręcić,
strzepnąć
i zużyć zamiast ścierki. Już nic nie mam, nic
nie
potrafię, w głowie ostatnie dni moszczą legowisko,
puchną
– brakuje miejsca na myśl, na jakąś nadzieję;
czasem
nawet się śmieję, że droga w samych zakrętach.
Wchodzę
na poręcze mostów, przyglądam się, patrzę,
patrzę.
Gasnę. Wieże coraz wyżej i dalej, śpiewają
lecz
nie dla mnie, śpiewają – kto usłyszy, kto wróci,
aby
odpowiedzieć? Przez lipowe, ciemne gałęzie
skrzy
się zachód, złoty pigment w plamach liści
gaśnie.
Jestem tym słońcem, jestem końcem,
jeszcze
jestem. Coraz mniej mnie w słowach,
w
pamięci, coraz mniej w innych,
świat
nieustannie dziwny obchodzi mnie
z
daleka. Co z tego, że jeszcze się czeka
na
wielką zmianę – cisza – wszystko już
przebrane,
przepuszczone przez palce,
mosty
płoną, słońce się chowa,
płonę,
chowam się w głowie,
poza
słowa.