wtorek, 30 września 2014

Kruszyniany, Bohoniki, Sokółka

A to inne kółeczko, które pewnego pięknego wrześniowego dnia wykonaliśmy. Wprawdzie naszym celem były Bohoniki i Kruszyniany, ale zawsze po drodze coś ciekawego znajdzie się do odwiedzenia. Tak właśnie było z arboretum w Kopnej Górze - napatoczyło się "po trasie", więc skręciliśmy z głównej szosy, żeby za chwilę parkować pod ogrodem botanicznym. Nie mieliśmy czasu na długie spacery, zajrzeliśmy tylko tu i ówdzie, podpatrując te i owe rośliny.























A potem krótka droga do Kruszynian, gdzie można, zostawiając oczywiście obuwie na zewnątrz, zwiedzić meczet, obejrzeć mizar oraz zjeść w jednej z knajpek coś "tureckiego".



























Po obiadokolacyjce ruszamy do Bohonik, gdzie zdążamy dosłownie w ostatniej chwili - właśnie imam przywędrowuje, by odprawić modły o zachodzie słońca i zamknąć świątynię. Jeszcze słońce nie znika za horyzontem przez chwilę, więc mamy szansę nie tylko na odwiedzenie meczetu, ale i posłuchanie imama, który opowiada o religii, zwyczajach, korzeniach Tatarów zamieszkałych w Polsce.



















Z Bohonik do Sokółki przysłowiowe "dwa kroki", zajeżdżamy (także w ostatniej chwili) do kościoła pw. Świętego Antoniego, żeby na chwilę przyklęknąć przed ołtarzem, gdzie znajduje się, zakryty welonem, komunikant, którego część przemieniła się we fragment tkanki mięśnia sercowego człowieka w stanie agonii (wynik niezależnych badań dwóch patomorfologów).

















Zmierzcha, lecz my w planach mamy jeszcze miłe zakończenie dnia... Wpadamy na prawie dwie godziny na basen w Sokółce. Rewelacja! Wracam do domu, gdy już późno i ciemno, po takim dniu sny są mocne i głębokie, do samego rana.

Jałówka, Dublany, Świsłoczany, Mostowlany, Bobrowniki...

Wyskoczyłam dziś na maliny i dziką różę, żeby sprawdzić, czy da się przygotować nalewki z tych owoców... Aroniówka z nutką korzenną wyszła smakowicie - moja pierwsza nalewka! Teraz ukryłam ją najdalszym i najciemniejszym kącie mieszkania, a nawet zastanawiam się, czy nie wynieść jej do piwnicy czy na inny koniec świata. Udany eksperyment zdopingował mnie do kolejnych - a więc maliny już zalane alkoholem, zasypane cukrem ze startą skórką z limonki. Dzika róża - w niewielkich, niestety, ilościach (zrobimy z niej nalewkę leczniczą na miodzie i z ziołami) - mrozi się aktualnie.  Nie zebrałam czarnego bzu ani kaliny i obawiam się, że owoce mogły zostać skonsumowane przez ptactwo. Sprawdzę któregoś dnia. Ale właściwie ja nie o tym miałam. W czasie łażenia po krzakach przypomniałam, że nie wrzuciłam zdjęć z wrześniowego wyjazdu do Jałówki (o miejscowości TUTAJ). Pozazdrościłam Julii K., która fotografowała ruiny kościoła w Jałówce TUTAJ i chciałam zobaczyć to miejsce. Pojechaliśmy na wschód, ku granicy. I powiem, że ta droga zdaje się przeżyciem wprost metafizycznym. Ma się wrażenie, że tam czas się zatrzymał, a przynajmniej maksymalnie zwolnił. Po drodze - drewniana cerkiew, cudna brama! (miejscowość mi wyleciała z głowy, grrrrrrr).


W samej Jałówce - zachowany układ dawnego rynku z parkiem po środku, bardzo ciekawa cerkiew z oddzielną dzwonnicą o trzech kopułach.





















I trochę poza miejscowością - osławione ruiny. Pani, która przy cerkwi nam tłumaczy, którą drogą pojechać, dodaje, że ludzie ciągle przyjeżdżają, młode pary robią zdjęcia... Trafiamy bez problemu.



























Postanawiamy wrócić inną drogą i jedziemy wzdłuż granicy do Bobrownik. Po drodze - wioseczki, które wprawiają mnie i w zachwyt, i w zdumienie, i w melancholię.


















A tę chatkę chcę! Chcę! :))) A gdybym urodziła się tutaj?
















Jedziemy. Przejazd kolejowy, przysypany ziemią, w oddali - wjazd do Białorusi. Kolej już od dawna nie kursuje.

















Po drodze jeszcze jedna niespodzianka - prawie raj na ziemi, brakuje tylko leżących lwów. ;)

















Dojeżdżamy do Bobrownik, wskakujemy na białostocką szosę i suniemy do domku. Piękna wyprawa.

sobota, 27 września 2014

Praga i Saska Kępa


Ja jako menu w klubokawiarni 4 Pokoje...
















Tyle balkonów cudnych na Pradze.
















I w świetle zachodzącego słońca...
















A tu już sobotni spacer z Dorotką po Saskiej Kępie.
















Jesienne niebo nad Warszawą.
















I czarująca zabudowa.





















Agnieszka Osiecka...




















Trzeba mieć talent do perswazji, żeby namówić dwa ptaki do ustawienia się. ;P
















 Co tam jest na dole? Hm?
















Fantastyczny pomysł kawiarenkowy.
















Usta, ach usta.

















Czyżby tutaj mieszkał sam Wielki Budowniczy?
















I Osiecka raz jeszcze.