środa, 25 listopada 2015

Sąsiedzka litania jesienna

                                                                          Januszowi

Zmęczyła nas ta jesień, więc w psalmy wchodzimy,
w te od Nowaków, z deszczowym błaganiem:
od nóg bolących, od nocy niespanych
– wybaw nas, Panie.

Zmęczyła nas jesień, więc w Grochowiakach toniemy
i wpatrujemy się w tęsknotę za rozbieraniem:
czy nie czas to, nie pora, zbierać się
– doradź nam, Panie.

Zmęczyła nas ta jesień i wcześniejsze jesienie,
przebiegane drogami na wszystkie strony świata,
nad Czyczowymi rzekami, których nie ma, ku domom,
pachnącym odejściem, gdzie gospodarzy nie zastaniesz
– wspomóż nas, Panie.

I uratuj stare sprzęty rodzinne z pamięci,
chociażby Białoszewskim przepisane
– wysłuchaj nas, Panie.

I w Harasymowiczów krainę łagodności,
w wieczne niebieskie śpiewanie
– zaprowadź nas, Panie.

piątek, 20 listopada 2015

Tam



          tam powinienem był się zatrzymać, objąć cię w tych brzozach
          i wypić sok z naciętej rany twego wzruszenia
          L.Żuliński, Napisz mi, Droga


Tak się świat poprzewracał, tak się czas poprzemieniał,
w ludziach rodzą się znowu kamienie. Nieustannie
zdziwienia: żyć, żywić się, życzyć – nie znaczy wiele;
te kilka kroków – jeszcze mniej, a przecież nie da się
w ciągu roku, dwóch, trzech zejść z tej liny, wylinieć,
wylinkę zrzucić, zarzucać ciągle fałsz i zarzucać
prawdę. Zmieścić się między białe-czarne i znaczyć
więcej niż myślnik, myśleć ściślej, bliżej

podchodzić. Pozwolić się zatrzymać,
nawet jeżeli jesień, nawet jeżeli zima
chytrze się zbliża, podchodzi, podejdzie
nas niespodziewanie, zaskoczy
i wtedy wzruszyć się,

a jeszcze lepiej – wyruszyć, wrócić
na tę drogę, związać się, wygładzić
kamienie. Żeby się czas
tak poprzewracał, tak się świat
poprzemieniał.


środa, 4 listopada 2015

To nic, to nic

                                                                                 Zdzisławowi Jaskule

Teraz, kiedy kończy się złota jesień, wyjeżdżamy
natychmiast: żadnych walizek, plecaków, toreb; tylko my
i słowa między nami. Będziemy szukać znaków, śladów,
szlaków – tylko tak leczy się melancholię:

ciągły ruch, gdy za bardzo boli

to przystawanie wśród płomyków, drzew i chryzantem,
to rozpamiętywanie wieczorne, to wspominanie,
to szorstkie rozcieranie w chłodniejących dłoniach

uścisków, rozmów, pocałunków. Gdzie jesteście, dokąd
zawiodło was życie, dokąd zawiodła śmierć? W bezruch,
w bezsenność, w bezustanne trwanie? Wyjeżdżamy – winni
i niewinni – tłumacząc się, że powrócimy, że na pewno,
ale teraz trwa wewnętrzna emigracja. To nic,

że ziąb, że mróz wżerający się w kości, że wiatr
lodowatym jęzorem liże przemarznięte ciała

obłokom każemy przyśpieszyć. Odnajdziemy

pierwsze przebiśniegi,
odcisk na rozgrzanym piasku,
drogę powrotną.