niedziela, 18 czerwca 2017

Metamorfozy Lalek - dzień pierwszy

Tak jak w odbywającym się w ubiegłym roku Festiwalu Szkół Lalkarskich, znalazłam się w grupie redakcyjnej II Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek dla Dorosłych "METAMORFOZY LALEK". Najpierw była rekrutacja piszących recenzje oraz warsztaty krytyki teatralnej, które współprowadziłam. I wreszcie - Festiwal. Strona Festiwalu: http://www.metamorfozy-lalek.pl/.

Dzień pierwszy - Aigner, Compagnie La Pendue oraz Ostateczna Forma.

Po pierwsze - AIGNER

czyli

Kandyd

czyli

Optymizm

Aignera darzę wielką miłością od czasów prawie prehistorycznych, a dokładnie od spektaklu "Cyrano de Bergerac". To był 1996 rok, a my - zachwyceni -  ze trzy razy oglądaliśmy sztukę. Jakiś czas później Paweł Aigner wyfrunął w świat, ale na szczęście wraca do Białegostoku jako reżyser. Spektakle Aignera są szalone, nieprzewidywalne, przebogate, pełne aluzji, dowcipne... Wspomnijmy chociażby "Texas Jima". Oprócz reżysera ozłociłabym jeszcze, gdybym mogła, panią Barbarę Muszyńską za rolę Srebrzystego Sokoła, wodza Indian Takiewałów... Ale wracajmy do naszych baranów... Znaczy Metamorfoz.

A dokłanie - do Kandyda. Wolter przewróciłby się w grobie? Może i tak, ale byłaby to dla niego dość dobra gimnastyka... Wiem, wiem, może żarcik i głupawy, ale winny jest przecież Paweł Aigner, albowiem już zawsze w czasie lektury Kandyda bohater będzie miał twarz i mimikę (oj ta mimika) Michała Jarmoszuka, a Kunegunda - Sylwii Janowicz-Dobrowolskiej (jednej z moich najulubieńszych aktorek BTL-u). 

Spektakl wspaniały, wiążący rewelacyjnie wszystkie sznurki - scenografię, kostiumy, muzykę, grę aktorską, a na dodatek wiążący i splatający je w tempie zabójczym. Jestem pełna podziwu dla tego zgrania aktorów. I nie mam wyjścia - muszę, muszę raz jeszcze zobaczyć Kandyda. Zwłaszcza, żeby popatrzeć na Ryszarda Dolińskiego, który potrafi zagrać wszystko - nawet falę i słonia morskiego.

Po drugie - Compagnie La Pendue

Tę dwuosobową grupę widziałam w ubiegłym roku we francuskiej wersji Poliszynela i nawet skrobnęłam wówczas kilka słów recenzji, zauroczona fantazją i lalkarskim kunsztem Francuzów. O, właśnie TUTAJ pojawiły się owe słowa, a recenzja w ubiegłorocznej gazetce festiwalowej.

Z czym przyjechali w tym roku?

Spektakl "TRIA FATA" oparty jest na prostym motywie. Oto do staruszki przychodzi Śmierć. Bohaterka pragnąć zyskać trochę czasu, proponuje opowieść o swoim życiu. I plecie się historia od narodzin do... śmierci. Fabuła nie jest akurat istotna, ważne jest to, jakie możliwości mogą pokazać aktorzy. Na scenie zasiada człowiek-orkiestra: perkusja, klarnet, saksofon, głos, nieustanny partner aktorki, która jest i Śmiercią, i bohaterką opowieści od narodzin do - no właśnie - oczywiście do śmierci. I wędrujemy przez życie od śmiechu do wzruszenia. Syn Kasi, który siedzi niedaleko, śmieje się w głos, zwłaszcza w scenach porodu. Śmiejemy się i my. A później ocieramy łzy, kiedy przychodzi czas na miłość, no i właśnie - na śmierć. Serce płonie i gaśnie, ulatując z wiatrem. "Wszystko wydarzyło się tak szybko" - mówi staruszka. I stajemy się tą staruszką wzdychając - "Tak szybko".

Zastanawia ten motyw śmierci - i w Poliszynelu, i w Tria Fata. Dwoje młodych ludzi oswajających śmierć, oswajających obcowaniem z nią i - śmiechem.

Po trzecie - Spider Demon Massacre

Zespół mający swoje korzenie, o ile dobrze myślę, w spektaklu dyplomowym Akademii Teatralnej w Białymstoku "Tarantula". Bawią się muzyką, kpią z muzyki, wzruszają się muzyką, angażują, walczą - na scenie trwa performance. Ciekawy zestaw osobowości muzyczno-aktorskich (następnego dnia ujrzymy część grupy w "Czarodziejskiej Górze".

I za chwilę wychodzimy w ciepłą noc, pełni wrażeń. W autko - i do domu. Czekam na recenzję, redakcja, drobna korekta - i fruu, leci do Krzysztofa, który wstanie skoro świt, aby przetłumaczyć teksty. Później z przyjemnością weźmiemy do ręki festiwalową gazetkę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz